Zamykam oczy… Mam cztery lata i właśnie dostałam pierwszy rower. Nie pamiętam koloru, ale pamiętam, że miał małe kółka i długi kij z tyłu. Kij przytrzymuje Tata i biegnie za mną z lekką zadyszką. Biegnie niestrudzenie, a ja co rusz oglądam się do tyłu, żeby upewnić się, że kij na pewno jest
w bezpiecznych rękach.
- Nie odwracaj się! – krzyczy Tata - Patrz przed siebie!
Ojej, żeby to było takie proste… Uparcie, kolejny raz odwracam się za siebie i nagle widzę, że żadna ręka nie trzyma długiego kija, a Tata pozostaje daleko z tyłu.
- Jedziesz – krzyczy - Jedziesz sama!
I nagle skręt kierownicą w prawo i już jestem w kolczastym, pachnącym krzaku dzikiej róży. Kolce ranią, ale róża pachnie i wszystko jest już nieważne, bo właśnie nauczyłam się jeździć na rowerze. Hurra!
A po latach trzymam kij od pierwszego roweru Syna. Biegnę za nim …..I dalej wiadomo co się wydarzy:)
AlGa
Napiszcie jak wspominacie swój pierwszy rower. Kto uczył Was jazdy? Było łatwo, czy trudno?